środa, 6 marca 2019

Realna wirtualność - wirtualna rzeczywistość.

  Byłem świadkiem przykrej sytuacji. Do autobusu miejskiego, którym jechałem, wsiadł ojciec z dzieckiem we wózku. Dziecko miało może dwa lub trzy lata. W jego rękach nie było misia, autka, książeczki miękkiej z obrazkami. Był tablet. Elektroniczne, nieforemne i twarde urządzenie w rączkach malutkiego dziecka. To wiek, w którym kontynuuje się zdobywanie wiedzy o świecie, najbliższym otoczeniu. Dziecko odbiera sygnały i bodźce całym sobą. Dotyka rączkami, doskonali manipulację przedmiotami w dłoniach, odbiera wrażenia z temperatury, faktury i struktury tworzywa. Uczy się na własnych wrażeniach. 
Nie zapominajmy również o aspekcie społecznym. Współcześnie "siedzi się" w tych smartfonach, komputerach zapominając o Bożym świecie. Nie słyszy się już rozmów na przystanku, śmiechu dzieci zabawianych przez rodziców. Kiedyś bawiono się z dzieckiem w berka, w quizy, a także w "papier, kamień, nożyce". A teraz... Wybierają rodzice lub starsze dzieci sobie samym ruchome obrazki na telefonie, przesuwane palcem. Dorośli piszą sms-y, siedzą na messengerze. Najgorsze jest to, że sam tak robię. Dokąd to nas zaprowadzi? Czy naprawdę "lajk" jest dla nas cenniejszy, niż (realny) czas dany drugiemu człowiekowi? Gdzie w tym wszystkim jest słowo, pisanie listów? Emotikon, kciuk, serduszko... Gdzie jest słowo? 
Wiem, że ktoś może powiedzieć: "Chwila, przecież sam piszesz w sieci! Dlaczego wytykasz innym, że siedzą w necie?". To prawda, tak. Jednakże staram się też poświęcić swój czas drugiemu człowiekowi, wyjść z nim na spacer, kawę. Wiem, że sam tego potrzebuję. 
Jesteśmy, a nas nie ma. Tkwimy w realnym niebycie i jednocześnie w wirtualnym przesycie. A szkoda!